niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział 7

Po drodze znów przyglądałam się obrazom. Przez własną nieuwagę na kogoś wpadłam. Był to wysoki brunet o ciemnych oczach, które patrzyły na mnie ze zdziwieniem. Wydawał mi się bardzo znajomy.
-Simon?-zawołałam zdziwiona.
-Clary?-zapytał z podobnym zaskoczeniem.
-Co ty tutaj robisz?-spytałam po chwili, gdy odzyskałam mowę.
-Jestem na służbie a ty?-rzekł poważnie.
-Możemy porozmawiać, ale nie tu?-spytałam rozglądając się na wszystkie strony.
-Okej, chodź do mojego pokoju.-powiedział ciągnąc mnie za rękę. Ten gest wydawał mi się taki naturalny, choć od naszego ostatniego spotkania minęło około 6 lat. Popatrzyłam ukradkiem na przyjaciela.
-Gapisz się na mnie-powiedział, gdy napotkał moje spojrzenie. Od razu odwróciłam wzrok, lecz rzekłam:
-Stęskniłam się, więc postanowiłam się na Ciebie napatrzeć zanim znów znikniesz, a po za tym bardzo się zmieniłeś. Już nie jesteś tym ślamazarnym 9-latkiem w okularach i rozciągniętym swetrze, tylko wysokim przystojnym facetem w markowych ciuchach a do tego z gracją baletnicy-Sama nie wiem kiedy zdążyłam to wszystko powiedzieć, ale gdy to odkryłam było już za późno.
-Uważasz, że jestem przystojny?-spytał chłopak łapiąc mnie pod brodę i obracając w swoją stronę tak, że żeby spojrzeć mu w oczy musiałam mocno odchylić głowę.
-Sam na siebie popatrz i sprawdź-powiedziałam oblewając się rumieńcem, jednocześnie uwalniając się z ramion Simona.
-To znaczy tak-powiedział cicho otwierając drzwi.
Znaleźliśmy się w dużym pokoju o zielonych ścianach, czarnym rozkładanym łóżku, tego samego koloru szafie i biurku. Pomieszczenie pasowało do Simona, mimo małej ilości jego osobistych rzeczy. Usiedliśmy na łóżku dotykając się ramionami, tak jak za dawnych lat.
-Pewnie chcesz wysłuchać jak tu się znalazłem.-powiedział patrząc na mnie wyczekująco. W odpowiedzi pokiwałam głową a Simon zaczął opowiadać-Jak wiesz 6 lat temu umarli moi rodzice a ja zostałem adoptowany. Moją rodziną zastępczą okazał się Valentine. Wyszkolił mnie na świetnego Nefilim. Powiedział też, że ludzie z którymi mieszkałem przez całe życie nie byli moimi biologicznymi rodzicami, bo Ci zginęli podczas powstania a ja trafiłem do przyziemnego domu dziecka- Wszystko idealnie do siebie pasowało, bo przecież nie był podobny do rodziców adopcyjnych. Tylko Valentine, czy naprawdę mógł wychować dziecko? Z drugiej strony wychował Jonathana, idealnego syna-Teraz twoja kolej-dodał po chwili Simon.
-Odkąd zniknąłeś próbowałam Cię znaleźć, ale wiesz jaką moc ma 8-latka. Żadną. Potem razem z mamą wyprowadziłyśmy się do Nowego Jorku. Po kilku przeprowadzkach osiadłyśmy na Brooklynie. Mieszkałybyśmy tam aż do teraz, gdyby Valentine nas yyy nie porwał?-powiedziałam, lecz przy ostatnim słowie się zawahałam.
-Jak to porwał?-spytał przyjaciel.
-Chyba nie myślisz, że.jestem tu z własnej woli?-zapytałam cicho.
-No tak, zdążyłem zapomnieć jaki masz charakter-rzekł zakłopotany-Ale Valentine nikogo nie porywa bez powodu, poza tym nie robił tego od bardzo dawna, chyba że...-tu urwał-To ty jesteś córką Valentina, Clarissą Morgenstern-powiedział po chwili wytrzeszczając oczy.
-Nie, dalej jestem Clary Fray-twoja dawna przyjaciółka-rzekłam cicho.
Zanim Simon zdążył coś powiedzieć usłyszeliśmy głos dzwonka.
-Przepraszam to mój-powiedział chłopak. Czytając wiadomość lekko się skrzywił i dodał-Musimy kończyć, bo Cię szukają-mówiąc wskazał na wiadomość.
Zabrałam mu urządzenie i przeczytałam:
"Znaleźć Clarisse Morgenstern niską, zielonooką, rudowłosną 16-letnią dziewczynę i przyprowadzić do gabinetu."
-Hmmm urocze, że tatuś się o mnie martwi-powiedziałam z sarkazmem.
-Clary to nie jest śmieszne-zganił mnie Simon-A teraz chodź-dodał łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w stronę wyjścia.
-A nie moglibyśmy zostać i poudawać, że mnie tu nie ma?-spytałam z nadzieją, chodź wiedziałam, że to i tak nic nie da.
-Nic na to nie poradzę rozkaz to rozkaz-rzekł stawiając mnie przed odpowiednimi drzwiami. Puścił moją rękę i zastukał w kołatkę.
-Kto tam?-spytał Valentine.
-Simon Graymark-powiedział brunet z powagą.
-W jakiej sprawie?-zadał pytanie Morgenstern.
-Przyprowadziłem Clarisse-odpowiedział mój przyjaciel.
-Ah tak?-powiedział ojciec wychylając głowę zza drzwi, gdy napotkał moje spojrzenie oczy mu się dziwnie zaświeciły.
Pod tym spojrzeniem aż nogi się podejmą ugięły.
-Chyba musimy porozmawiać-powiedział po czym gestem ręki zaprosił mnie do środka. Pocałowałam Simona w policzek i weszłam do środka.
-Usiądź-powiedział ojciec wskazując na czarny fotel ustawiony przed dębowym biurkiem.
-O co chodzi?-spytałam zajmując wskazane miejsce.
-Nie było Cię na kolacji-przyznał ze smutkiem-Dodatkowo ten czas spędziłaś ze służbą.
-Nie ze służbą tylko z Simonem moim przyjacielem-powiedziałam z przekonaniem.
-Czy każdego po jednej krótkiej rozmowie uważasz za swojego przyjaciela?-spytał z sarkazmem.
-Nie. Simona znam odkąd miałam roczek-podniosłam głos.
-Ale jak?-spytał ojciec ze zdziwieniem.
-A tak to-odpyskowałam.
-Clarisso zapomniasz się. Rozmawiasz ze swoim ojcem i największym Nefilim na świecie. Należy mi się szacunek-zagrzmiał a we mnie coś pękło.
-Szacunek? Za to, że przez połowę życia mordowałeś podziemnych, by "oczyścić świat" czy za to, że porwałeś swoją byłą żonę i córkę, by je rzekomo chronić. Gdybyś naprawdę chciał zapewnić nam ochronę trzymałbyś się od nas z daleka-krzyknęłam i ruszyłam w kierunku drzwi. Jednak ojciec złapał mnie za nadgarstki i powiedział:
-Obojętnie czy Ci się to podoba, czy nie masz mnie szanować, jako ojca, przywódcę i opiekuna-od tych słów aż mnie ciarki przeszły. Zdałam sobie sprawę, że trochę przesadziłam, ale doszłam do wniosku, że należało mu się trochę prawdy...

1 komentarz: