Nie pamiętam nawet jak i kiedy zasnęłam, ale silne ramiona ojca, które delikatnie mnie kołysały byłym moim ostatnim wspomnieniem.
-Clary śpisz?-usłyszałam jak przez mgłę głos matki.
-Mamo to ty?-spytałam uchylając powieki.
-Tak córeczko to ja-powiedziała Jocelyn.
-Gdzie jesteśmy?-spytałam lekko zamroczona.
-W domu córciu, w domu-usłyszałam pewną odpowiedź matki.
Zdziwiona rozejrzałam się, ale nie był to mój pokój na Brooklynie, to nawet nie był pokój tylko komnata wielkości jednej trzeciej naszego mieszkania w Nowym Jorku. Ściany pomalowane na miodowy kolor, wielki żyrandol wiszący nad naszymi głowami, toaletka z masą kosmetyków stojąca naprzeciwko łóżka i dwie pary mahoniowych drzwi nie tworzyły obrazu, który mogę uznać za kojażący się z domem.
-Clary wszystko dobrze?-spytała mama z uśmiechem, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej były mąż nas porwał.
-Maamo...Valentine.-zaczęłam z płaczem.
-Rozmawiałam z nim. Wszystko mi wytłumaczył, pokazał, że się myliła. Twój ojciec nas kocha-powiedziała szczerząc zęby.
-Nie wierzę Ci, nie wierzę jemu...-krzyknęłam zeskakując z łoża i biegnąc do drzwi na prawo. Okazało się, że jest to duża łazienka w różnych odcieniach błękitu i granatu. Odkręciłam kurki, by zagłuszyć słowa matki, która próbowała dostać się do pomieszczenia. Ze zdziwieniem zauważyłam, że w łazience są jeszcze jedne drzwi. Bez chwili wahania je otworzyłam. Za nimi ujrzałam wielką garderobę wypełnioną po brzegi ciuchami. Nie zdziwiło mnie to, że wszystkie były w moim rozmiarze, bo przecież kochany tatuś wszystko zaplanował.
Ubrałam jeansowe spodenki, białą bluzkę na ramiączkach,rzymianki i skórzaną kurtkę. Przejrzałam się w lustrze i z krzywym uśmiechem zauważyłam, że na pewno nie wyglądam na niespełna szesnaście lat. Postanowiłam nie wracać do pokoju, bo było możliwe, że spotkam tam Jocelyn. Zamiast tego wyjrzałam przez okno i ze zdziwieniem przyjęłam do świadomości fakt, że jestem dość nisko a krat nie ma. Delikatnie otworzyłam je stając na koszu na brudną bieliznę i usiadłam na parapecie. Do ziemi było jakieś 5 metrów, więc skoczyłam. Nie dlatego, bo się nie bałam, tylko dlatego bo wiedziałam, że jeśli się zabije nikt nie będzie po mnie płakał.
O dziwo wylądowałam zgrabnie w pół przysiadzie. Jednak ojciec miał rację, krew nocnego łowcy płynęła we mnie bez przerwy. Podniosłam wzrok i zobaczyłam piękny zadbany ogród, po czym ruszyłam w jego stronę.
-Dzień dobry-usłyszałam za plecami głos. Na chwilę zesztywniałam myśląc, że to Valentine, jednak gdy się odwróciłam ujrzałam młodego chłopaka na oko 18-letniego.Miał szare oczy, jasną karnację i wręcz białe włosy. Ubrany był w czarny T-shirt i równie ciemne, dresowe spodnie.
-Hej-odpowiedziałam pewnie.
-Mam na imię Christopher a ty?-spytał siadając na ławce i pokazując, żebym zrobiła to samo.
-Julie-powiedziałam posługując się moim drugim imieniem.
-Jesteś nowa, prawda?-spytał mierząc mnie wzrokiem.
-Tak niedawno przyjechałam-rzekłam po chwili namysłu.
-Clary śpisz?-usłyszałam jak przez mgłę głos matki.
-Mamo to ty?-spytałam uchylając powieki.
-Tak córeczko to ja-powiedziała Jocelyn.
-Gdzie jesteśmy?-spytałam lekko zamroczona.
-W domu córciu, w domu-usłyszałam pewną odpowiedź matki.
Zdziwiona rozejrzałam się, ale nie był to mój pokój na Brooklynie, to nawet nie był pokój tylko komnata wielkości jednej trzeciej naszego mieszkania w Nowym Jorku. Ściany pomalowane na miodowy kolor, wielki żyrandol wiszący nad naszymi głowami, toaletka z masą kosmetyków stojąca naprzeciwko łóżka i dwie pary mahoniowych drzwi nie tworzyły obrazu, który mogę uznać za kojażący się z domem.
-Clary wszystko dobrze?-spytała mama z uśmiechem, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej były mąż nas porwał.
-Maamo...Valentine.-zaczęłam z płaczem.
-Rozmawiałam z nim. Wszystko mi wytłumaczył, pokazał, że się myliła. Twój ojciec nas kocha-powiedziała szczerząc zęby.
-Nie wierzę Ci, nie wierzę jemu...-krzyknęłam zeskakując z łoża i biegnąc do drzwi na prawo. Okazało się, że jest to duża łazienka w różnych odcieniach błękitu i granatu. Odkręciłam kurki, by zagłuszyć słowa matki, która próbowała dostać się do pomieszczenia. Ze zdziwieniem zauważyłam, że w łazience są jeszcze jedne drzwi. Bez chwili wahania je otworzyłam. Za nimi ujrzałam wielką garderobę wypełnioną po brzegi ciuchami. Nie zdziwiło mnie to, że wszystkie były w moim rozmiarze, bo przecież kochany tatuś wszystko zaplanował.
Ubrałam jeansowe spodenki, białą bluzkę na ramiączkach,rzymianki i skórzaną kurtkę. Przejrzałam się w lustrze i z krzywym uśmiechem zauważyłam, że na pewno nie wyglądam na niespełna szesnaście lat. Postanowiłam nie wracać do pokoju, bo było możliwe, że spotkam tam Jocelyn. Zamiast tego wyjrzałam przez okno i ze zdziwieniem przyjęłam do świadomości fakt, że jestem dość nisko a krat nie ma. Delikatnie otworzyłam je stając na koszu na brudną bieliznę i usiadłam na parapecie. Do ziemi było jakieś 5 metrów, więc skoczyłam. Nie dlatego, bo się nie bałam, tylko dlatego bo wiedziałam, że jeśli się zabije nikt nie będzie po mnie płakał.
O dziwo wylądowałam zgrabnie w pół przysiadzie. Jednak ojciec miał rację, krew nocnego łowcy płynęła we mnie bez przerwy. Podniosłam wzrok i zobaczyłam piękny zadbany ogród, po czym ruszyłam w jego stronę.
-Dzień dobry-usłyszałam za plecami głos. Na chwilę zesztywniałam myśląc, że to Valentine, jednak gdy się odwróciłam ujrzałam młodego chłopaka na oko 18-letniego.Miał szare oczy, jasną karnację i wręcz białe włosy. Ubrany był w czarny T-shirt i równie ciemne, dresowe spodnie.
-Hej-odpowiedziałam pewnie.
-Mam na imię Christopher a ty?-spytał siadając na ławce i pokazując, żebym zrobiła to samo.
-Julie-powiedziałam posługując się moim drugim imieniem.
-Jesteś nowa, prawda?-spytał mierząc mnie wzrokiem.
-Tak niedawno przyjechałam-rzekłam po chwili namysłu.
PERSPEKTYWA JONATHANA (CHWILĘ WCZEŚNIEJ):
Telefon w mojej kieszeni zaczął dzwonić, gdy wychodziłem z pokoju. Na wyświetlaczu było napisane:
"Jonathanie Clary uciekła z pokoju. Poszukaj jej /V."
Biegiem wyszedłem z domu i pobiegłem szukać siostry. Stała na środku ogrodu, przyglądając się rosnącym tam roślinom.
Wyszedłem z ukrycia w którym ją obserwowałem i rzekłem:
-Dzień dobry-zauważyłem, że zadrżała pod wpływem mojego głosu.
-Hej-powiedziała.
-Mam na imię Christopher a ty?-specjalnie użyłem mojego drugiego imienia, którego pewnie nie znała. Nie chciałem, żeby się mnie bała, ani żeby miała jakieś uprzedzenia co do mnie. Po prostu chciałem ją poznać.
-Julie-odpowiedziała.
-Jesteś nowa, prawda?-spytałem mierząc ją spojrzeniem. Nie wiedziałem dlaczego nie podała swojego prawdziwego imienia.
-Tak niedawno przyjechałam-rzekła lekko drżąc.
W tym samym momencie zadzwonił mój telefon. Uśmiechnąłem się ze skruchą i odebrałem.
~Znalazłeś ją?-spytał ojciec.
~Tak, właśnie z nią rozmawiam-powiedziałem z uśmiechem.
~To dobrze, bo Jocelyn szaleje tu ze strachu, czy możesz przyprowadzić Clary na obiad?-rzekł.~A po za tym jak to z nią rozmawiasz? Z tego co wiem, ani mnie ani waszej matce nie udało się, to jak to zrobiłeś?~Dodał po chwili tato.
~Nie powiedziałem jej, że jestem jest bratem i proszę niech tak na razie zostanie. Teraz jestem tylko Christopher, może mi zaufa~Powiedziałem cicho.
~Dobrze niech tak będzie, tylko pospieszcie się~zakończył rozmowę Valentine po czym się rozłączył.
Wróciłem do Clary i podałem jej ręce, by pomóc jej wstać a potem rzekłem:
-Chyba czas na obiad Julie.
-Obiad?-spytała ze strachem w oczach.
-Tak, dochodzi 14, czas coś zjeść.
Nie dałem jej prawa wyboru, tylko pociągnąłem ją w kierunku Willi Morgensternów....
"Jonathanie Clary uciekła z pokoju. Poszukaj jej /V."
Biegiem wyszedłem z domu i pobiegłem szukać siostry. Stała na środku ogrodu, przyglądając się rosnącym tam roślinom.
Wyszedłem z ukrycia w którym ją obserwowałem i rzekłem:
-Dzień dobry-zauważyłem, że zadrżała pod wpływem mojego głosu.
-Hej-powiedziała.
-Mam na imię Christopher a ty?-specjalnie użyłem mojego drugiego imienia, którego pewnie nie znała. Nie chciałem, żeby się mnie bała, ani żeby miała jakieś uprzedzenia co do mnie. Po prostu chciałem ją poznać.
-Julie-odpowiedziała.
-Jesteś nowa, prawda?-spytałem mierząc ją spojrzeniem. Nie wiedziałem dlaczego nie podała swojego prawdziwego imienia.
-Tak niedawno przyjechałam-rzekła lekko drżąc.
W tym samym momencie zadzwonił mój telefon. Uśmiechnąłem się ze skruchą i odebrałem.
~Znalazłeś ją?-spytał ojciec.
~Tak, właśnie z nią rozmawiam-powiedziałem z uśmiechem.
~To dobrze, bo Jocelyn szaleje tu ze strachu, czy możesz przyprowadzić Clary na obiad?-rzekł.~A po za tym jak to z nią rozmawiasz? Z tego co wiem, ani mnie ani waszej matce nie udało się, to jak to zrobiłeś?~Dodał po chwili tato.
~Nie powiedziałem jej, że jestem jest bratem i proszę niech tak na razie zostanie. Teraz jestem tylko Christopher, może mi zaufa~Powiedziałem cicho.
~Dobrze niech tak będzie, tylko pospieszcie się~zakończył rozmowę Valentine po czym się rozłączył.
Wróciłem do Clary i podałem jej ręce, by pomóc jej wstać a potem rzekłem:
-Chyba czas na obiad Julie.
-Obiad?-spytała ze strachem w oczach.
-Tak, dochodzi 14, czas coś zjeść.
Nie dałem jej prawa wyboru, tylko pociągnąłem ją w kierunku Willi Morgensternów....
To mi się naprawdę podoba świetne :***
OdpowiedzUsuń