czwartek, 16 stycznia 2014

Rozdział 2

Do dużego pokoju utrzymanego w pastelowych barwach pewnie wszedł mężczyzna. Był wysoki i dość umięśniony pomimo wielu przeżytych wiosen. Długie, jasne włosy związał w kucyka tuż nad karkiem. Niewtajemniczony mógłby pomyśleć, że mężczyzna w dość młodym wieku osiwiał. Prawda jednak była taka, że blond, wręcz białe włosy były w rodzinie Morgenstern cechą bardzo często występującą. Valentine rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu. Od jego ostatniej wizyty nic się tam nie zmieniło. Nie ma się co dziwić, minęła dopiero godzina. Mimo wszystko skanował uważnym wzrokiem pozostałe meble. Spojrzenie szarych tęczówek spoczęło wreszcie na łóżku i leżącej na nim kobiecie. 
-Jocelyn?-spytał z nadzieją. Odpowiedziała mu jednak cisza.
-Jocelyn, proszę obudź się.-Znowu cisza. Jego serce zaczęła ogarniać panika. Rudowłosa już drugi dzień była nieprzytomna. Było to nienaturalne.
-Kochanie proszę.-delikatnie złapał żonę za ramiona i nią potrząsnął. Po raz kolejny spotkał go zawód. Przez myśli przemknęło mu, że kobieta może udawać. Wydawało mu się to niemożliwe, jednak postanowił to sprawdzić.
-Jocelyn, Clary uciekła. Wymknęła się przez okno, które ktoś zapomniał zamknąć. Wbiegła na ulicę i-mężczyzna w dalszym ciągu obserwował żonę. Widząc, że cała się spięła postanowił kontynuować- potrącił ją samochód wjeżdżający na posesję.
-Clary? Co z nią? Gdzie jest? Gdzie jest moja córka?- Jocelyn otworzyła oczy, podnosząc się gwałtownie.
-Z Clarissą wszystko w porządku, leży w pokoju obok.- blondyn próbował ukryć rozbawienie, jednak nie udało mu się i już po chwili cicho chichotał.
Dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? Oszczędziłby sporo czasu.
-Muszę ją zobaczyć-rudowłosa zaczęła schodzić z łóżka. Próbując nie robić jej krzywdy Valentine przytrzymał ją delikatnie za ramiona i powiedział:
-Jeszcze się nie obudziła
-A co z wypadkiem?- kobieta nieco się uspokoiła, jednak spoważniała, gdy odkryła intrygę.- Okłamałeś mnie! Jak mogłeś?
-Inaczej chyba nigdy byś się nie ,,obudziła''-lekko zdenerwowany mężczyzna zrobił znak cudzysłowia w powietrzu. -A musimy na prawdę poważnie porozmawiać.

-Minęło 16 lat. Myślisz, że po tym wszystkim możesz mnie porwać i prosić o rozmowę? Tak to nie działa kochany-wręcz wysyczała Jocelyn.
-Błagam wysłuchaj mnie, potem zdecydujesz co z tym zrobić.
-Niech będzie, ale przyrzeknij na Anioła. Przyrzeknij że jej nie skrzywdzisz.
-Przyrzekam na Anioła Razjela. Nigdy umyślnie nie skrzywdzę ani Ciebie, ani naszej córki- w pokoju uniósł się oficjalny i pełen powagi głos Valentina. Jak to się mówi: tonący brzytwy się chwyta. A w tamtej chwili blondyn tonął w desperacji i miłości...


~*~


PERSPEKTYWA JONATHANA

Sam nie wiem, dlaczego poszedłem do pokoju Clary. Po prostu czułem taką potrzebę.
Stojąc w drzwiach zobaczyłem wachlarz miedzianych, lekko pofalowanych włosów okalający jej młodą twarz. W śnie wyglądała jak jej matka w młodości. Delikatne rysy, zgrabne, kobiece ciało (chodź była jeszcze dzieckiem) nie świadczyły o  jej przynależności do Nefilim.
Usiadłem na krześle obok łóżka na którym spała i rozpocząłem dokładniejsze obserwacje. Cały nos miała obsypany piegami, co wydało mi się nieco śmieszne, zważywszy na to, że Morgensternowie słynęli z mlecznej cery. Nie pasowała zupełnie do naszego rodu. Rude loki były przeciwieństwem białych, prostych włosów a zielone oczy (które widziałem podczas naszego pierwszego spotkania) skrywały w sobie za dużo życia i szczęścia. Do tego była małym, wątłym chochlikiem a my rosłymi maszynami do zabijania.
My byliśmy jak lód. Zarówno z wyglądu jak i usposobienia, które było z natury statyczne i wyniosłe. Przypominaliśmy marmurowe posągi. Idealne, piękne jednak bez życia.
Clary była naszym przeciwieństwem. Przypominała ogień, który rozpalał wszystkich w promieniu wielu mil. Z pewnością pasował do niej uśmiech, którego nie miałem jednak okazji jeszcze ujrzeć.

W tamtym momencie żałowałem, że należała do mojej rodziny. Nie dlatego, że jej nie kochałem. Od chwili, gdy zobaczyłem ją chwytającą sztylet obdarzyłem ją naprawdę wielkim uczuciem. Stała się moją małą siostrzyczką.
Widząc, jak nieruchomo leży wśród błękitnej pościeli uświadomiłem sobie rzecz, która łamała moje serce na tysiące kawałeczków.
Jej ogień mógł niedługo przez nas zgasnąć...






1 komentarz: