Następne miesiące minęły Clary na trenowaniu i zagłębianiu się w historię Nefilim. Zamiast cotygodniowych rodzinnych wyjazdów za miasto Jonathan zabierał dziewczynę na polowania, oczywiście na demony. Każdy dzień w willi wyglądał tak samo:
Pobudka o siódmej. Następnie dwugodzinny trening z przerwą na śniadanie. Ćwiczenia z bronią trwające kolejne dwie godziny. Obiad a po nim zajęcia artystyczne z Jocelyn. Następnie lekcja 'historii' z ojcem, kolacja i zostawało trochę czasu wolnego, który dziewczyna często przeznaczała na siedzenie w altance i rysowanie w zeszycie. Jednak tego dnia wszyscy byli dziwnie spięci. Odwołano wszystkie zajęcia o czym Clary dowiedziała się, gdy zjawiła się rano w sali treningowej.
-Jonathanie możesz mi wytłumaczyć dlaczego dzisiaj nie ćwiczymy?-spytała po dłuższej przerwie.
-Musisz spytać ojca- odrzekł blondyn. Po tych słowach lekko zaniepokojona dziewczyna ruszyła w stronę biura-miejsca w którym Valentine spędzał większość dnia. Rudowłosa chwyciła ręcznie zdobioną kołatkę i energicznie zastukała nią w drewniane drzwi.
-Kto tam?-usłyszała głos ojca po drugiej stronie.
-To ja, Clary-powiedziała pewnie. W ciągu tych kilku miesięcy zdążyła zapamiętać, że nie należy okazywać emocji.
-Możesz wejść- rzekł Valentine otwierając drzwi- Dobrze, że jesteś. Proszę usiądź- dodał po chwili wygrzebując z szuflady plik kartek- Nie wiem czy wiesz, ale dzisiaj po południu przyjeżdżają do nas Lightwoodowie wraz z dziećmi Aleksandrem i Isabelle. Są mniej więcej w twoim wieku, więc powinniście się zakolegować.
-Na długo przyjeżdżają?-spytałam zerkając na ojca.
-Na razie na pół roku, potem zobaczymy. Zależy jak będzie nam się układała współpraca-odpowiedział ojciec- A teraz idź się przygotuj. Załóż najlepiej jakąś sukienkę, spotkamy się o 13 w jadalni- dodał po czym swą uwagę na powrót skupił na dokumentach. To był jasny znak, że audiencja dobiegła końca.
Bez słowa wyszłam z gabinetu i udałam się w kierunku pokoju. Po drodze zastanawiałam się jaka jest ta Izabella i czy jest szansa, bym się z nią zakolegowała a może nawet i zaprzyjaźniła. Nie żeby moje obecne towarzystwo mi przeszkadzało, ale oprócz Simona, którego widywałam bardzo rzadko i Jonathana z którym porozmawiać można było tylko o broni i wymyślnych sposobach jej zastosowania nie było w całej willi (a przynajmniej w tej części którą znam) żadnej osoby w moim wieku.
Wzięłam szybki prysznic, nakręciłam włosy po czym ubrałam znalezioną w garderobie jasno zieloną sukienkę przed kolana i czarne szpilki na niewysokim obcasie.
Wyszłam z pokoju i udałam się w stronę jadalni. Zatrzymałam się na moment przed jednym z dużych, drewnianych okien. Słońce znajdowało się już w zenicie, co oznaczało, że zostało mi naprawdę niewiele czasu. Nauczył mnie tego ojciec, z którym ćwiczyłam tę umiejętność kilkanaście dni. W miejscu takim jak te okazała się to bardzo pożyteczna zdolność.
Przed jadalnia czekał już Jonathan. Ubrany w ciemny garnitur szyty na miarę i tego samego koloru spodnie prezentował się fantastycznie. Z pewnością spodobałby się nie jednej kobiecie, niekoniecznie w jego wieku.
-Hej.
-Cześć siostrzyczko- odpowiedział. Bardzo lubił podkreślać łączące nas więzy krwi, czego ja wręcz nie znosiłam.
-Musisz to robić?-spytałam zaskakując samą siebie.
-Co?-spytał lekko zmieszany blondyn.
-Zwracać się do mnie per. Siostrzyczko.-rzekłam na wydechu.
-Po prostu chce się nacieszyć faktem, że mam rodzeństwo- odpowiedział po chwili namysłu.
-Apropo rodzeństwa. Wiesz coś na temat naszych gości?-spytałam jednocześnie gładko zmieniając temat.
-Niewiele. Wiem tylko, że Lightwoodowie byli kiedyś w kręgu i chyba dalej są skoro nie wydali nas Clave. Prawdopodobnie chcą odświeżyć kontakt z naszym ojcem-odpowiedział akceptując przedostatnie słowo co po raz kolejny wywołało na mojej twarzy grymas. Coraz bardziej nieznosiłam tej rodziny.
Boskie <3
OdpowiedzUsuńNormalnie pokochałam tego bloga
Jesteś świetna <3