Punktualnie o pierwszej po południu wszyscy Morgensternowie zjawili się w jadalni. Zasiedli do stołu i czekali na gości. Po dziesięciu minutach drzwi się otworzyły. Weszło dwoje dorosłych ludzi i troje nastolatków. Wysoka czarnowłosa kobieta mniej więcej w wieku Jocelyn stała z przodu trzymając tęgiego bruneta za rękę. Jej niebieskie oczy przypominały niebo w letni, ciepły poranek. Musiała to był Maryse a jej partner to Robert. Za nimi stał młody chłopak i pewnie jego siostra, czyli Alec i Izabell. Jednak uwagę dziewczyny przykuł blondyn stojący na uboczu grupy. Miał oczy koloru ciemnego złota, które patrzyły z zaciekawieniem na jej rodzinę.
-Witam was w naszych skromnych progach- rzekł Valentine wstając- Może usiądziecie?- dodał pokazując na stół. Przybysze bez słowa zajęli wyznaczone miejsca, tak, że tajemniczy blondyn znalazł się w zasięgu mojego wzroku. Przez cały czas go obserwowałam z pod pół przymkniętych powiek
-Widzę, że przybyliście w większym składzie, niż zakładaliśmy- powiedział ojciec uważnie przyglądając się blondynowi- Wasz towarzysz bardzo przypomina Stephena Herondale. Chłopcze czy jesteś może z nim spokrewniony?
Przypomniała mi się jedna z lekcji historii na której ojciec opowiadał mi o najstarszych rodach Nefilim. Herondale byli jednymi z pierwszych członków kręgu a sam Stephen, był jednym z pięciu najważniejszych Nocnych Łowców w tej organizacji. Był na równi z Lightwoodami, zaraz po Jocelyn i Valentinie.
-Tak. Świętej pamięci Stephen Herondale był moim ojcem- Zdziwiła mnie ta wypowiedź. Chyba żaden ze znanych mi Nocnych Łowców nie wierzył w Boga, co może wydać się śmieszne biorąc pod uwagę nasze anielskie pochodzenie, a tu nagle jakiś chłopak używa takiego zwrotu. Czyżby był wyjątkiem?
-Ahhh tak. Ty musisz być Jonathan- rzekł ojciec. Zaraz zaraz... Jonathan? Przecież tak nazywa się mój brat. Dwóch chłopców w podobnym wieku i o tym samym imieniu to dla mnie za dużo.
-Po prostu Jace- odpowiedział blondyn odruchowo. Jednak gdy zdał sobie sprawę z własnego błędu spuścił głowę. Valentine nawet nie zwrócił uwagi na zawstydzenie nastolatka i kontynuował:
-Powiedz mi zatem co Cię tu sprowadza Jace.
-Chciałbym zrobić to, co ojciec uznałby na pewno za słuszne. Mianowicie chciałbym Ci służyć Panie- rzekł blondyn poważnie.
Szybko spojrzałam na twarz ojca widocznie ucieszoną takim obrotem sprawy.
-Wiesz, że dołączając do kręgu sprowadzasz na siebie wyrok Clave?-spytał z zaciekawieniem Morgenstern- Nigdy nie będziesz mógł pojechać do Idrisu, twój umysł i ciało nie zaznają spokoju a co więcej będziesz zmuszony pełnić wieczną służbę. Czy zdajesz sobie z tego sprawę?
-Clave jest zepsute a po za tym niedługo upadnie. My wrócimy do ojczyzny i będziemy bohaterami w oczach ludu. Chcę postąpić słusznie i honorowo tak jak mój ojciec- odpowiedział spokojnie Jace.
-Takich ludzi właśnie potrzeba wśród nas. Na pierwszy rzut oka widać, że odziedziczyłeś wiele wspaniałych cech po rodzicach- Powiedział Valentine z widocznym zadowoleniem- Chyba czas zbierać się do łóżek. Przy śniadaniu dostaniecie harmonogramy korzystania z sali treningowej i wszystkie potrzebne drobiazgi ułatwiające wam życie tutaj. Clarisso zaprowadź proszę Jace'a do jednej z sypialni gościnnej- Przy skończeniu przemowy zwrócił się do mnie, co mnie bardzo zdziwiło, jednak nie dałam tego po sobie poznać.
-Oczywiście ojcze- powiedziałam wstając- Możemy już iść?- tym razem spytałam Jace'a.
-Naturalnie. Dobranoc wszystkim- rzekł blondyn podążając za mną. Gdy zamykałam drzwi zauważyłam jeszcze dumną twarz ojca, który prawdopodobnie nie spodziewał się po mnie tak dorosłego a za razem uległego postępowania. Jeśli on był ze mnie dumny to ja też mogłam być.
-Clarissa to bardzo ładne imię- stwierdził mój towarzysz.
PERSPEKTYWA JACE'A
Odkąd pierwszy raz ją zobaczyłem a było to niecałą godzinę temu nie mogłem przestać o niej myśleć. Miała piękne, kręcone, rude włosy, śniadą skórę i nieprzeniknione oczy. Była niewątpliwie młoda. Miała co najwyżej piętnaście lat. Postanowiłem podjąć próbę konwersacji z nadzieją, że dziewczyna na osobności okaże się mniej zimna niż podczas kolacji.
-Clarissa to bardzo ładne imię- stwierdziłem jak palant.
-Moja matka też tak twierdzi- odpowiedziała widocznie zdziwiona moimi słowami- Byłabym jednak wdzięczna, gdyby nazywano mnie po prostu Clary.
Znaleźliśmy się akurat pod odpowiednimi drzwiami. Przeklnąłem cicho, co nie uszło uwadze mojej towarzyszki.
-Coś się stało?-spytała z przejęciem a przez jej twarz przemknął cień zaskoczenia. Jednak dziewczyna szybko się opanowała i przyjęła maskę obojętności.
-Po prostu miałem nadzieję na dłuższą rozmowę z Tobą- Odparłem szczerze.
-Zawsze mógłbyś mnie zaprosić do Siebie- powiedziała z błyskiem w oku.
-A więc może wejdziesz?-spytałem teatralnym gestem otwierając przed nią drzwi.
-Nie dzisiaj Jace. Nie dzisiaj-Odpowiedziała znikając za rogiem....
BOSKIE!!!
OdpowiedzUsuńBałam się już że nie będzie Jace'a <3
Rozdział świetny, cudowny, po prostu najlepszy :***