sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział 6

Obudziło mnie mocne stukanie do drzwi. I czyjś krzyk:
-Clary na Anioła, jak w tej chwili nie otworzysz tych drzwi to wywarzę je siłą.
Z ociąganiem wyszłam z ciepłego łóżka, założyłam znaleziony w garderobie szlafrok i otworzyłam zamknięte na klucz drzwi.
-O co chodzi?-spytałam Christophera, który stał w drzwiach z idealnie ułożonymi włosami i dopasowanym strojem
-Mieliśmy rozpocząć szkolenie nie pamiętasz?-spytał z tajemniczym błyskiem w oku
-Teraz?-spytałam a moje oczy z pewnością powiększyły się kilkukrotnie
-Dziewczyno, ogarnij się jest już siódma, powinnaś być już po porządnej rozgrzewce a nie...-nie dokończył lustrując mnie wzrokiem od potarganych włosów po brązowe kapcie-No już, szoruj po jakiś czarny przylegający do ciała strój
-Czarny?-spytałam lekko zdziwiona
-Co ty nie znasz starego wierszyka Nocnych Łowców?-spytał chłopak. W odpowiedzi pokręciłam przecząco głową
-,,Czarny do polowania w nocy,
Na śmierć i smutek-kolor biały.
Złoty dla panny młodej w sukni weselnej,
Czerwony do rzucania czarów."-rzekł po chwili
-Ahaa, to wszystko wyjaśnia-powiedziałam, po czym z powrotem weszłam do pokoju, by po chwili zagłębić się w wielkiej garderobie.
Założyłam czarne getry, lnianą bluzkę w tym samym kolorze, szare adidasy i skórzaną kurtkę. Włosy upięłam w zgrabny kok i byłam gotowa do wyjścia.
-To gdzie idziemy?-spytałam
-Na początek rozgrzewka, czyli pięć kółek wokół will-usłyszałam w odpowiedzi.
Zgodnie ze słowami blondyna musiałam biegać wkoło domu wymachując rękami na wszystkie strony.
-Dobrze a teraz chodźmy na śniadanie-powiedział Christopher po ponad pół godzinie.
Bez słowa podążyłam za nim do kuchni. Po obfitym śniadaniu poszliśmy do sali treningowej, która mieściła się na drugim poziomie piwnicy.
-To od czego zaczynamy? Może sztylety?-spytał chłopak stając obok wielkiej szafy z bronią.
-Może być-odpowiedziałam z obojętnością.
-Spróbuj trafić w serce tamtego manekina-powiedział pokazując kukłę stojącą 20 metrów od nas.
Wzięłam mocny zamach i rzuciłam sztyletem. Byłam przekonana, że nóż nawet nie doleci do celu, lecz ku mojemu zdziwieniu broń odcięła manekinowi rękę.
-Całkiem nieźle-rzekł chłopak podchodząc do kukły i wyciągając sztylet z jej ramienia. Niespodziewanie rzucił nim we mnie a ja zamiast starać się uskoczyć w bok sprawnie złapałam go w lewą dłoń i odrzuciłam w kierunku manekina odrywając mu drugą rękę.
-Jak mogłeś?-Spytałam.
-Normalne. Wierzyłem, że Ci się uda Clary-krzyknął blondyn. Zaraz on nazwał mnie Clary a nie Julie.
-Jak mnie nazwałeś?-rzekłam
-Clary, przecież tak masz na imię prawda?-usłyszałam jak szepcze mi do ucha. Z zaskoczenia aż podskoczyłam.
-Jak ty...Przecież...Tam-zaczęłam się jąkać, gdy Christopher oddawał mi sztylet.
-Też niedługo się tak nauczysz-powiedział pewnie i dodał po chwili-Możemy uznać, że rzucanie sztyletem wstępnie opanowałaś, może przejdziemy do czegoś trudniejszego?
-Łuk?-spytałam cicho po chwili wahania.
W odpowiedzi mój towarzysz skinął głową, by po chwili podać mi lśniący drewniany łuk i kołczan wypełniony strzałami.
Wyciągnęłam pierwszą strzałę i naciągnęłam nią cięciwę.
Co chwilę Chris podchodził do mnie i poprawiał mą postawę, układał prawidłowo ramiona, zmieniał ułożenie łuku.
Wreszcie po kilkunastu próbach udało mi się strzelić w sam środek serca zmasakrowanej sztyletem kukły.
Oprócz tego ćwiczyliśmy strzelanie z procy i rzut shurikenami.
-Dobrze czas na obiad a potem twoje nauki z Valentinem- powiedział, gdy przećwiczyliśmy wszelką broń dalekiego zasięgu, przynajmniej mi się tak wydaje.
-A wiesz może co będę robić na tych 'lekcjach'?-spytałam zrezygnowana
-Na pewno poznasz Historię Nefilim, albo pouczycie się jakiegoś języka: greckiego, łaciny a może włoskiego.
W odpowiedzi pokiwałam głową i udałam się w kierunku swojego pokoju, by wziąć prysznic i przebrać się w czyste ciuchy.
-Odprowadzić Cię?-zapytał blondyn podążający u mego boku.
-Dzięki za propozycje, ale nie trzeba-powiedziałam uśmiechając się do niego wesoło.
Ruszyłam w kierunku mojego pokoju. Dopiero w połowie drogi zauważyłam, że ściany okalają piękne obrazy, od portretów po pejzaże. Na każdym rozpoznałam charakterystyczną białą różę-znak Jocelyn.
-Namalowała je twoja matka przed powstaniem-usłyszałam głos za plecami. Odruchowo wyciągnęłam za paska krótki sztylet i rzuciłam w rozmówcę niewiele przy tym myśląc. Dopiero po chwili obróciłam się a moim oczom ukazał się Valentine trzymający w ręce moją broń. Sprawnie mi ją odrzucił a ja schowałam sztylet na swoje miejsce.
-Widzę, że pierwszy trening z Jonathanem się udał-rzekł po chwili uważnie lustrując mnie wzrokiem.
-Jonathanem?-spytałam. Przecież tak nazywał się mój brat. Dokładnie Jonathan Christopher Morgenstern. Zaraz Christopher...
-Zabije go-powiedziałam i udałam się w kierunku sali treningowej.
-Nie warto, to w końcu twój brat-powiedział ojciec, który pojawił się przede mną w oka mgnieniu. W odpowiedzi prychnęłam i zgrabnie go ominęłam, lecz złapał mnie za nadgarstek i rzekł.
-Zabijesz go po obiedzie, okej?
-Niech będzie-powiedziałam zrezygnowana i ruszyłam w kierunku komnaty...

1 komentarz: