środa, 29 stycznia 2014

Rozdział 16

*Perspektywa Clary*
Usiadłam w skórzanym fotelu, który przed chwilą zajmował mój brat. Byłam spięta, chociaż nic złego nie zrobiłam, przynajmniej świadomie.
-Nie możesz tak traktować Jace'a- zaczął ojciec. A więc chodziło tu o tego parszywego blondaska.
-Ale on może mnie macać?-spytałam retorycznie. Valentine zmierzył mnie wzrokiem i kontynuował:
-Prawdopodobnie pomieszkasz z nim jeszcze jakiś czas a teraz przyprowadź go tu. Muszę porozmawiać także z nim.
Miałam nadzieję, że założyciel kręgu skaże go na wygnanie, albo chociaż zamknie w piwnicy. Mimowolnie uśmiechnęłam się na tą myśl.
Zapukałam do odpowiednich drzwi. Po chwili wyłoniła się zza nich jasna czupryna  Jej właściciel spytał [według niego] uwodzicielskim głosem:
-Co Cię do mnie sprowadza kochana?
-Kochana musi zaprowadzić niegrzecznego chłopca do ojca- rzekłam ze znudzeniem.
-Może Kochana wejdzie?-zapytał otwierając szerzej drzwi.
-Kochana nie skorzysta- powiedziałam po chwili
-Niech mi tylko pani da chwilę na ubranie się- powiedział Jace a ja dopiero zauważyłam, że ma na sobie stary dres.
Bez słowa odwróciłam się plecami do chłopaka i zsunęłam się po ścianie. Schowałam twarz w dłoniach i napawałam się błogą ciszą, która jednak nie trwała zbyt długo. Już po chwili z wyciągniętą do mnie dłonią stał odświeżony blondyn. Z wahaniem uchwyciłam jego rękę stwierdzając, że jest ona wyjątkowo ciepła. Chłopak pociągnął mnie z taką siłą, że gdybym była przyziemną wylądowałabym w jego ramionach. Jednak jako Nocna Łowczyni posiadałam niezwykły refleks i znalazłam się tuż obok Jace'a.
Bez słowa ruszyłam do gabinetu ojca. Nie patrzyłam nawet czy chłopak idzie za mną. Gdy znalazłam się pod odpowiednimi drzwiami wyciągnęłam rękę by zapukać. Moja pięść napotkała tylko powietrze, bo ktoś otworzył wrota.
-Wejdźcie i stańcie w środku pentagramu- Powiedział ojciec.
Bez słowa wykonaliśmy jego polecenie, choć czułam, że nie będę zadowolona z efektu mojego zachowania. Spojrzałam na mojego towarzysza, który skupiony był na moim ojcu, który szeptał w nieznanym mi języku. Gdy skończył poczułam się lekka jak piórko a zarazem zbyt ciężka, by się poruszyć. Ojciec podszedł do mnie i naciął mi ramię, ze zdziwieniem obserwowałam spływającą stróżkę krwi. W tym momencie odzyskałam władzę nad ciałem i spojrzałam na Jace'a. Jego ramię krwawiło w tym samym miejscu co moje. Z wyrzutem popatrzyłam na uśmiechniętego Valentina.
-Nie martwcie się czar będzie działał tylko dwa dni. Do tego czasu nie możecie oddalić się od Siebie na więcej niż pięć metrów- widząc moje niezawistne spojrzenie dodał- I nie próbujcie się pozabijać, bo krzywdząc jedne, drugie ucierpi- po tych słowach skinął głową a ja wyszłam z gabinetu. Gdy zrobiłam krok odbiłam się od niewidzialnej bańki.
-Widać Twój ojciec miał rację mamy 5 metrów swobody- powiedział stając za mną.
-Muszę iść się przebrać- powiedziałam skręcając w odpowiednim kierunku. Blondyn bez słowa szedł za mną, lecz widocznie nie wytrzymał, bo rzekł:
-Czyli od teraz razem się kąpiemy i przebieramy?
-Nie- odpowiedziałam krótko.
-Ale przecież...-zaczął, lecz przerwałam mu ruchem ręki.
-Nie ma żadnego "ale". Poczekaj tu, zaraz wrócę.

*Perspektywa Jace'a*

Siedziałem na podłodze jak najbliżej łazienki. Chciałem dać Clary nieco swobody, wynagrodzić to, czego będzie musiała doświadczyć przez najbliższe godziny. Oczywiście wiedziałem, że to się stanie, sam wyraziłem na to zgodę. Odegrałem rolę zakochanego chłopaka, którego EGO nie mieści się w pokoju. Nie było to trudne, ponieważ zakochany byłem a moje ego rzeczywiście wylewało się uchylonymi oknami z pomieszczenia. Ciążyła mi tylko świadomość okłamywania mojego anioła. Ale obiecałem, że zachowam to w tajemnicy. Usprawiedliwiałem się chęcią zdobycia klucza do serca Clarissy, co poniekąd było prawdą.
-Co robimy?- spytałem, gdy rudowłosa wyszła z łazienki. Założyła srebrno-niebieską koszulę w kratę, krótkie dżinsowe spodenki i rzymianki na obcasie. Włosy rozpuściła a oczy pomalowała maskarą i ciemnym cieniem. Wyglądała niewinnie i niegroźnie.
-Muszę iść do biblioteki- oznajmiła. 
-Masz zamiar przez całą pokutę się do.mnie nie odzywać? -zapytałem. W odpowiedzi Clarissa pokiwała głową. Przechodziliśmy właśnie obok pokoju szczura [Simona] więc postanowiłem coś wypróbować. Przyciągnąłem ją do siebie i zacząłem całować dziewczynę po całym ciele, omijając usta.
-Clary?-głos szczura rozniósł się echem po korytarzu. Jednak nie przestawałem przytulać dziewczyny. Simon siłą próbował odciągnąć mnie od dziewczyny a ja bez słowa się poddałem.
-Simon nie możesz mu nic zrobić- krzyknęła Clary.
-A właśnie, że mogę- odpowiedział brunet.
Po tych słowach wymierzył mi cios pięścią w brzuch. Uderzenie było mocne, lecz mojemu przyzwyczajonemu do bólu ciału nie robiło wielkiej krzywdy. Za to Clary skuliła się i cicho jęknęła.
-Widzisz co zrobiłeś?-powiedziałem ruszając w stronę rudowłosej. Złapałem ją za ramię i narysowałem Iratze. Gdy runa wyblakła zielonooka podeszła do Simona i powiedziała:
-Dlaczego ty nigdy mnie nie słuchasz?
-Clary ja.....przepraszam- wyszeptał skruszony chłopak, jednak dziewczyna była już daleko i nie zdołała usłyszeć tych słów, a może nie chciała ich usłyszeć? Nie zastanawiałem się nad tym długo, tylko pobiegłem za nią.
-Jakiej książki szukasz?-spytałem, gdy Clary przemieszczała się bez ustanku pomiędzy regałami.
-Chciałabym coś poczytać. Najlepiej fantasy, tylko tutaj nie ma takich książek prawda?-rzekła ze smutkiem.
-Masz rację, nie ma, ale nie oznacza to, że być nie może- Odpowiedziałem z szelmowskim uśmiechem.
-Mój ojciec nie zgodzi się na to, żebym pojechała do księgarni przyziemnych- w głosie dziewczyny słychać było smutek, prawdopodobnie tęskniła za dawnym życiem.
-A co jeśli książka przyjechałaby do Ciebie?-spytałem.
-To samo. Ojciec się nie zgodzi- usłyszałem odpowiedź.
-A kto powiedział, że musi wiedzieć?-rzekłem po chwili zastanowienia.
-Jace, proszę nie bądź śmieszny....



wtorek, 28 stycznia 2014

Rozdział 15

*Perspektywa Izabell*

Na podłodze wśród kocy i poduszek spali przytuleni do siebie Clary i Jace. Chciałam podejść do nich i ich obudzić, jednak się powstrzymałam. Niewątpliwie wyglądali słodko. Ciekawiło mnie, co się działo nocą w tym pokoju. Uśmiechnęłam się delikatnie na myśl, że ta pozornie wyglądająca dziewczyna mogła być gorącą kochanką dla mojego przybranego brata.
Pośpiesznie wyszłam z sypialni i wróciłam do jadalni. O dziwo zastałam tam wszystkich oprócz zakochanych gołąbków.
-Wygląda na to, że miłość kwitnie w powietrzu- powiedziałam, gdy wszyscy na mnie spojrzeli.
-Jak to?-spytały jednocześnie matka i jej przyjaciółka.
-Normalnie. Jace i Clary śpią ze sobą- wypaliłam bez zastanowienia. Z pewnością zabrzmiało to dwuznacznie. Wyraz twarzy zgromadzonych tylko mnie w tym utwierdził. Kobiety były rumiane z zażenowania, ojcowie mieli na pierwszy rzut oka obojętny wyraz twarz, zaś Alec i Jonathan byli aż czerwoni ze złości- Znaczy się, śpią obok siebie. Tylko się przytulają- sprostowałam szybko.
-Pójdę ich obudzić- powiedział brat Clary wstając- Za godzinę mamy trening- dodał ciszej.

*Perspektywa Jonathana*

Poszedłem do pokoju siostry z nadzieją, że słowa Izzy  okażą się jednak wierutnym kłamstwem. Jednak moja nadzieja umarła, gdy zobaczyłem blondyna przytulającego Clary. Poszedłem do łazienki i nalałem wody do wiaderka, które znalazłem w szafce. Najchętniej postarałbym się, by temperatura wody była albo bardzo niska, albo bardzo wysoka. Jednak, gdy przypomniałem sobie o siostrze postanowiłem skrzywdzić Jace'a w inny, bardziej brutalny sposób, jednocześnie nie zagrażający Clarissie. Stanąłem w pewnej odległości od śpiącej pary i  z rozmachem wylałem na nich letnią wodę. Ich reakcja była natychmiastowa. Obydwoje zerwali się na równe nogi z wyrazem szoku na twarzach. Mimowolnie parsknąłem śmiechem, co nie uszło uwadze nastolatków.
-Co ty zrobiłeś?-Spytał Jace próbując do mnie podejść. Jednak drogę o dziwo zagrodziła mu Clary.
-Ani się waż, to mój brat- Powiedziała dobitnie. Zdziwiło mnie to, bo przecież nigdy wcześniej nie nazwała mnie tak prywatnie- Noc się skończyła. Możesz wyjść- dodała rzucając w jego stronę niebieski ręcznik.
-Ale...-zaczął chłopak, lecz zielonooka mu przerwała:
-Idę do łazienki. Jak wrócę nie ma być żadnej krwi, bo obydwoje pożałujecie.
Po tych słowach jakby nigdy nic schowała się w łazience.
-Pożałujesz- wysyczał Jace wycierając włosy, po czym wyszedł zabierając ręcznik.
Postanowiłem pójść przygotować salę treningową, ale nigdzie nie mogłem znaleźć kartki. Wziąłem więc kredkę i napisałem na ścianie obok drzwi, krótką wiadomość do siostry o treści:
"Jestem w sali treningowej /J.C.M."
Wyszedłem z pokoju zamykając za sobą drzwi. Ruszyłem w kierunku odpowiedniego pomieszczenia, lecz w połowie drogi spotkałem ojca, który zwykł o tej porze pracować.
-Jonathanie musimy porozmawiać- powiedział poważnie. W odpowiedzi pokiwałam głową i poszedłem za ojcem.
Gdy siedzieliśmy już w gabinecie Valentine zaczął swoją przemowę:
-Musimy omówić najważniejsze rzeczy.
-A co z Jocelyn?-spytałem przerywając.
-Nie mam do niej jeszcze aż tak dużego zaufania a poza tym mogłaby powiedzieć coś Clarissie a tego przecież nie chcemy- odpowiedział ze spokojem. Pokiwałem krótko głową na znak, by kontynuował.
-Pierwsza sprawa: Czy Clary zdała drugą próbę?-spytał.
-Tak, nawet lepiej niż się spodziewałem. W śnie go zabiła, tak po prostu. Nawet nie mrugnęła okiem- powiedziałem zgodnie z prawdą.
-A jak jej relacje z Herondalem?
-I tu tkwi pewna anomalia. Z jednej strony znalazłem ich rano jak się przytulali a z drugiej Clary nie była zbyt zadowolona obecnością chłopaka. Pod względem lojalności jest już idealna, przynajmniej wobec rodziny- rzekłem.
-Jak to?-usłyszałam zaciekawiony głos ojca.
-Cytuję "-Ani się waż, to mój brat". Te słowa powiedziała, gdy Jace'a naszła ochota na bójkę ze mną-powiedziałem.
-Cudownie. Teraz tylko trzeba zatroszczyć się o ich miłość- powiedział ojciec klaszcząc w ręce.
-Jak to? Przecież ona go nienawidzi- rzekłem zdziwiony.
-Dlatego ty masz postarać się o to, żeby to się zmieniło. A teraz ostatnia sprawa. W najbliższym czasie przyjadą do nas nowi nauczyciele i zasłużeni członkowie kręgu.
-Nauczyciele?-spytałem marszcząc czoło. Nie podobała mi się perspektywa siedzenia w ławce przez kilka godzin..
-Hodge  Starkweather   i Lucian Graymark mają przybyć w ciągu trzech dni. Zajmij się przygotowaniem sali do wykładów. Myślę, że podzielimy was na dziewczyny i chłopców. Będzie łatwiej trenować.
-Czyli rozdzielamy zakochanych?-spytałem
-Sam powiedziałeś, że sytuacja jest skomplikowana, może chwila przerwy dobrze im zrobi- zauważył ojciec.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Valentine powiedział uprzejme ''proszę'' a do pokoju wbiegła Clary. W pierwszej chwili zdziwiło  mnie, że tutaj przyszła, lecz gdy przypomniałem sobie, że miałem czekać na nią w sali treningowej ponad pół godziny temu szepnąłem:
-Przepraszam- co w moim przypadku było bardzo dziwne.
-Jonathanie zostaw nas na chwilę samych- odezwał się do mnie po chwili ojciec. Posłałem siostrze przepraszające spojrzenie, po czym szybkim krokiem opuściłem pomieszczenie. Współczułem Clarissie, bo ojciec pewnie przeprowadzi z nią rozmowę o należytym traktowaniu gości i  spoufalaniu się z nimi.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rozdział 14

Stałam na środku korytarza. Zimne kafelki wywoływały dreszcze na całym moim ciele a cisza wręcz drażniła uszy.
-Clary chodź do nas- usłyszałam cichy szept zza jednych z drzwi. Długo się wahałam, jednak postanowiłam odkryć źródło dźwięku. Czułam, że tajemnica ta kryje w sobie coś bardzo niebezpiecznego, jednak ważnego.
-Clary- znowu ktoś szepnął. Otworzyłam wrota i znalazłam się w jasno oświetlonym pomieszczeniu.
-Clary musisz go zabić- odezwał się znów ten sam głos.
-Kogo?-spytałam cicho.
-Simona. Simona. To wampir. Zabij go, zanim on zabije Ciebie. Zanim zabije twoją rodzinę. Zabij go. Śmiało Clary zabij go- szeptał głosik. Spojrzałam na swoją prawą dłoń, w której trzymałam poświęcony krzyż. Podniosłam wzrok i zobaczyłam wyżej wspomnianego chłopaka. Przyjaciel uśmiechał się do mnie zachęcająco.
Wzięłam zamach i rzuciłam sztyletem w serce Simona. Miałam nadzieję, że chybię choć wiedziałam, że to niemożliwe. Przyjaciel upadł na kolana a jego krew zabrudziła koszulkę, spływając aż do moich stóp. Ostatni raz spojrzałam na chłopaka i dostrzegłam, że na twarzy bruneta zastygło przerażenie, ale też i miłość.
-Dobra robota siostrzyczko, zdałaś drugą próbę- usłyszałam za plecami głos brata.
Zdziwiona odwróciłam się w jego kierunku, lecz nikogo nie ujrzałam.
-Gdzie jesteś?-spytałam cicho.
-Mnie tu nie ma. To tylko twój sen- rzekł Jonathan kładąc mi ręce na ramionach.
-To dlaczego czuję twoją obecność?-zapytałam.
-Bo tego chcesz. A teraz się obudzisz i o wszystkim zapomnisz- rzekł chwytając mnie za ramiona i odwracając w swoją stronę.- Śpij dobrze Clary- dodał całując mnie w czoło. Po tych słowach zniknął. Dosłownie rozpłynął się w powietrzu.
Obudziłam się. Czyli to był tylko sen. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że ktoś wciąż mnie obejmuje. Spojrzałam w bok i zobaczyłam, że obok mnie śpi Jace. Wyglądał jak anioł z tymi rozwianymi włosami i delikatnym wyrazem twarzy. Mimowolnie pisnęłam, co usłyszał blondyn, bo zerwał się momentalnie z łóżka.
-Co się stało Clary?-spytał ze strachem.
-Możesz mi wyjaśnić, co robisz w MOIM łóżku?- powiedziałam akcentując każde słowo.
-No wiesz... Mówiłem, że chcę spędzić z Tobą trochę czasu- Powiedział przeczesując włosy ręką.
-Wyjdź- wysyczałam wskazując ręką drzwi.
-Oj kochanie daj spokój. Mam Cię pilnować. Obiecałem przecież Twojemu ojcu- rzekł pewnie.
-Wyjdź-  powiedziałam, już mniej pewnie.
-Clary- powiedział z czułością.
-Dobrze, ale..-zaczęłam wystając z łóżka i grzebiąc w szafie w poszukiwaniu kocy.
Gdy znalazłam dwa grube koce rzuciłam je na podłogę- śpisz na podłodze- dokończyłam próbując zepchnąć go z łóżka. Jace wykorzystał to i zrzucił nas oboje z posłania.

*Perspektywa Jace'a*

Bardzo bawiły mnie te podchody z Clarissą, więc złapałem ją w pasie i delikatnie zrzuciłem z  łóżka. Położyłem się na niej, podpierając jedynie na ramionach.
-I znowu górą- szepnąłem jej do ucha z uśmiechem.
-Zejdź ze mnie- odpowiedziała zawstydzona.
-Ktoś tu się rumieni- rzekłem posyłając w stronę dziewczyny cudowny uśmiech.
-Masz skończone szesnaście lat?-spytała niespodziewanie.
-Tak.-odpowiedziałem krótko
-Czyli mogę posądzić Cię o molestowanie- szepnęła z zadowoleniem.
-Nie zapominaj, że nie jesteśmy w świecie przyziemnych. Tutaj w wieku siedemnastu lat powinnaś być już po ślubie. Więc możesz uznać to za przed małżeńskie przygotowania- szepnąłem całując Clary w czoło.
-Dlaczego się na mnie uwziąłeś? Dlaczego ubzdurałeś sobie, że za Ciebie wyjdę?-szepnęła ze złością, jednocześnie próbując wydostać się z mojego stalowego uścisku.
-Kochanie nawet nie próbuj- powiedziałem widząc, że dziewczyna chce kopnąć mnie w czułe miejsce- W tym momencie mógłbym połączyć nas runą, którą łączy się małżeństwa. Byłabyś na zawsze moja. Chcesz tego?-spytałem. Oczywiście kłamałem z tym łączeniem, ale czego nie robi się w imię miłości?
-Naprawdę?- spytała ze strachem w oczach.
-Naprawdę- odpowiedziałem z uśmiechem.
-Ale nie zrobisz tego, prawda?-znów zadała pytanie.
-Zależy. Jeśli będziesz grzecznie robić to o co Cię poproszę, to bez twojej zgody nic nie zrobię- powiedziałem. W odpowiedzi dziewczyna kiwnęła głową.
-Dasz mi chociaż spać?-spytała po chwili.
Bez słowa sięgnąłem po kołdrę i przykryłem nas dokładnie.
-Śpij Clary- wyszeptałem.
-Dobranoc- odpowiedziała oddając się w objęcia Morfeusza. Postanowiłem pójść w ślady dziewczyny z nadzieją, że spotkamy się we śnie.

*Perspektywa Izabell*

Gdy zeszłam na śniadanie, przy stole siedzieli już wszyscy oprócz Clary i Jace'a.
~Odsypiają- pomyślałam, po czym zajęłam się kanapką. Jednak, gdy do końca śniadania Łowcy się nie pojawili, zaczęłam się martwić.
Bez słowa wyszłam z  jadalni i udałam się w kierunku pokoju dziewczyny. Szarpnęłam za klamkę a drzwi o dziwo ustąpiły. Na palcach weszłam do pokoju a widok, który tam zobaczyłam przerósł moje najśmielsze oczekiwania...

niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 13

Na korytarzu czekał na mnie Jonathan. Uśmiechnął się do mnie i wyciągnął rękę, by poczochrać mi włosy. Zgrabnie uskoczyłam na bok chwytając go za dłoń. Moja bransoletka delikatnie dotknęła jego skóry. Chłopak gwałtownie cofnął się pod ścianę a jego twarz stała się groźna.
-Jonathanie, coś się stało?- spytałam pochodząc powoli do niego.
-Clary odsuń się i biegnij po ojca. Żółty alarm. Żółty alarm Clary.
Nic z tego nie rozumiałam  co to znaczy żółty alarm? Czemu mój brat zaczął się tak dziwnie zachowywać po zetknięciu z moją bransoletką? I czemu mam iść po ojca? Na ostatnie pytanie mogłam sobie jedynie odpowiedzieć. Valentine był z pewnością osobą, której mój brat ufał najbardziej i znał najlepiej. Przemyślenia te zajęły może sekundę, ale to było o sekundę za dużo.
Młody Morgenstern skoczył na mnie powalając mnie na podłogę. Zaskoczona nie mogłam się ruszyć. Dopiero, gdy odzyskałam częściowo czucie w kończynach zaczęłam się bronić. Ściągnęłam bransoletę i rzuciłam nią w twarz brata. Zaskoczony blondyn przewrócił się, jednocześnie chwytając za twarz. To była moja szansa. Stanęłam na równych nogach i pobiegłam w kierunku jadalni. Po kilku minutowym sprincie otworzyłam drzwi. Wbiegłam do środka zamykając szczelnie wrota. Wszyscy spojrzeli na mnie: rodzina Izzy z zaciekawieniem, mama ze strachem a ojciec z jawną złością i naganą.
-Clarisso wytłumacz mi, co tu się dzieje- rzekł po chwili.
-Jonathan. Żółty alarm. Przed moim pokojem- Wydyszałam. Twarz Valentina od razu stężała. Zdążył powiedzieć tylko "Jocelyn zaraz wrócę, za nic nie otwierajcie drzwi" po czym wybiegł.
-Clary co się stało?-spytała Izzy.
-Co z Jonathanem?-rzekła matka.
-Nie wiem, naprawdę nic nie wiem- powiedziałam cicho.
-Dajcie jej spokój. Nie widzicie że dziewczyna ledwo żyje?- przerwał Jace. Posłałam w jego stronę uśmiech pełen wdzięczności na co chłopak odpowiedział kiwnięciem głową- Niech ktoś narysuje jej Iratze, bo naprawdę zaraz zejdzie- dodał po chwili.
W odpowiedzi podszedł do mnie Alec i bez słowa narysował mi runę na ramieniu.
-Dzięki- powiedziałam gdy skończył. Ulga była natychmiastowa. Przestało mi się kręcić w głowie a liczne ranki na moim ciele znikły szybciej niż się pojawiły.
W tej samej  chwili do jadalni wszedł ojciec. Na pierwszy rzut oka wyglądał całkiem normalnie, lecz po dłuższych oględzinach stwierdziłam, że jego krojona na miarę marynarka jest lekko pognieciona i miejscami poplamiona krwią. Nie była to ludzka krew, bo tamta miała kolor szkarłatu. Gdy patrzyłam na te plamy przychodziła mi na myśl tylko krew demona, ale przecież żaden nie miał tu wstępu dzięki silnym czarom ochronnym rzuconym na posiadłość.
-Gdzie Jonathan?-spytałam cicho.
-W swojej sypialni, odpoczywa po ataku- rzekł Valentine.
-Muszę do niego iść- powiedziałam wstając. Zrobiłam krok w kierunku drzwi, lecz nogi się pode mną ugięły i gdyby ktoś mnie nie przytrzymał, zaliczyłabym poważną randkę z podłogą. Tym ktosiem okazał się nie kto inny jak Jace.
-Zaprowadź ją do sypialni, niech trochę odpocznie- polecił ojciec chłopakowi. Ten tylko kiwnął głową i złapał mnie pod ramię.
Wyszliśmy z jadalni i wolnym krokiem udaliśmy się w kierunku mojego pokoju.
-W takim tempie zajmie nam to rok- powiedział blondyn, gdy trochę oddaliliśmy się od rodzin. Po tych słowach wziął mnie na ręce. W jego ramionach czułam się wyjątkowo bezpiecznie.
-Jace postaw mnie na ziemię- powiedziałam słabo
-Nie- usłyszałam w odpowiedzi. Popatrzyłam na chłopaka, który wydawał się wyjątkowo zadowolony- Skoro będziemy musieli odwołać naszą randkę to muszę się Tobą trochę nacieszyć-dodał po chwili.
-Clary?-usłyszałam głos dobiegający zza mnie. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Simona.
-Cześć- rzekłam głupio i oblałam się rumieńcem. Ze zdziwieniem zauważyłam, że jesteśmy już przed odpowiednim pokojem. Bez słowa podałam blondynowi klucz a ten nie wypuszczając mnie z ramion otworzył drzwi.
-Co ty tutaj robisz?-spytałam przyjaciela, który stał dalej na korytarzu.
-Przechodziłem obok, gdy zauważyłem, że on-tu wskazał na Jace'a-trzyma Cię na rękach. Przestraszyłem się, że może zabił Cię i teraz idzie go ogrodu Cię zakopać.
Zaśmiałam się cicho z głupoty przyjaciela.
-My tylko- zaczęłam, lecz ktoś mi przerwał.
-Ćwiczyliśmy przenoszenie panny młodej przez próg- Zakończył za mnie blondyn.
-Co?-krzyknęłam razem z Simonem.
-Kochanie spokojnie. Złość piękności szkodzi- powiedział Jace z czułością?!
Spojrzałam na przyjaciela. Stał przy drzwiach cały czerwony ze złości. Widać Jace'owi się to podobało, bo postanowił dolać oliwy do ognia. Nachylił się do mnie, by pocałować mnie w usta, jednak w ostatniej chwili przewróciłam się na bok tak, że jego usta trafiły na mój czerwony ze wstydu policzek. Dla Simona to było już za wiele. Wyszedł zostawiając otwarte drzwi. Jace zszedł ze mnie, zamkną drzwi i zablokował je odpowiednią runą.
-Przecież ojciec mówił, że nie da się używać run na tym drewnie- powiedziałam, gdy chłopak się do mnie zbliżał.
-Zawsze są jakieś wyjątki- powiedział kładąc się za mną.
-Czemu mi to robisz?-spytałam cicho, gdy chłopak objął mnie w pasie.
-Nadrabiam zaległości kochana- rzekł chowając twarz w moje włosy.
-Ale dlaczego?-spytałam zasypiając....

sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 12

*Perspektywa Clary*

Umówiłam się z nim na hmmm randkę?
Sama nie wiem dlaczego, może było mi go żal? Starał się do mnie zbliżyć a ja mu to skutecznie utrudniałam. Postanowiłam trochę poćwiczyć, zamiast myśleć o nadchodzącym wieczorze. Już szłam w kierunku sali treningowej, gdy przypomniałam sobie, że niedługo zaczyna się zmiana Izabell. Nie chciałam być niemiła, więc zawróciłam w kierunku pokoju dziewczyny. Stanęłam przed odpowiednimi drzwiami i zapukałam. Po chwili w drzwiach ukazała mi się ciemna czupryna dziewczyny.
-Cześć.-powiedziałam trochę niepewnie.

*Perspektywa Izabell*

Właśnie zbierałam się do wyjścia, gdy usłyszałam pukanie. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam po drugiej stronie córkę Valentina.
-Cześć.-powiedziała.
-Hej, co Cię do mnie sprowadza?-spytałam uprzejmie, co było do mnie zupełnie nie podobne.
-Mam do Ciebie prośbę Izabell- powiedziała cicho. Zachowywała się zupełnie inaczej, niż przy naszym pierwszym spotkaniu. Wtedy była pewna i twarda, zaś teraz bezbronna i zakłopotana.
-Mów mi Izzy, będzie szybciej- próbowałam zachęcić ją do wyznania.
-No bo chciałam poćwiczyć, ale przypomniałam sobie, że teraz jest Twoja kolej, więc przyszłam zapytać, czy mogłabym poćwiczyć z Tobą? Znaczy byłabym gdzieś z boku i bym Ci nie przeszkadzała. A potem mogłabym oprowadzić Cię trochę po Willi- Wypaliła po czym zarumieniła się jak jabłko.
-Zgoda, możemy nawet razem poćwiczyć i tak miałam poszukać kogoś, bo samemu jest okropnie nudno- odpowiedziałam, po czym na chwilę wróciłam do pokoju i chwyciłam klucze oraz kurtkę -Możemy iść- rzekłam do Clarissy.

*Perspektywa Clary*

Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Właśnie w prezencie otrzymałam dodatkowy trening. Przy okazji przełamałam pierwsze lody z Izabell. Nie jestem pewna, czy powinnam, ale w końcu będziemy razem mieszkać, więc przydałoby się z kimś zakolegować. Dodatkowo byli to pierwsi Nephilim, których poznałam poza Simonem i rodziną. Po drodze dużo rozmawiałyśmy. Okazało się że dziewczyna jest w moim wieku, kocha zakupy i wszelką modę. Miałam nadzieję, że jest to początek wielkiej przyjaźni.
Jednak musiałam skończyć moje głębokie rozmyślania, bo dotarłyśmy do sali treningowej. Popatrzyłyśmy na siebie porozumiewawczo i bez słowa rozpoczęłyśmy rozgrzewkę. Po około dwudziestu minutach byłyśmy gotowe do walki.
-Jaką broń bierzesz?-spytałam
-Bicz a ty?-zapytała
-Niech będą sztylety- rzekłam chwytając broń.
Stanęłyśmy na przeciw siebie i zaczęłyśmy pojedynek. Pierwsza zaatakowała Izzy próbując strącić mnie z nóg. Zgrabnie podskoczyłam i rzuciłam sztyletem w łydkę dziewczyny. Bicz złapał sztylet i szybko odbił w moją stronę. Zrobiłam szpagat jednocześnie celując w kostkę szatynki. Trafiłam. Dziewczyna upadła a ja zdziwiona nic nie zrobiłam. Dopiero, gdy usłyszałam cichy syk bólu wydobywający się z ust Izabell podbiegłam do niej wyciągając stellę.
-Przepraszam Izzy. Naprawdę nie chciałam- Szepnęłam rysując runę na dłoni szatynki.
-Daj spokój. Ładny rzut- pochwaliła- Co to za znak?-spytała patrząc na dłoń. Też spojrzałam na to miejsce. Widniała na nim runa zupełnie nie przypominająca Iratze. Był to znak prosty, składający się z kilku połączonych ze sobą kresek. Chwyciłam za nóż i postanowiłam go zniekształcić, by nie miał żadnej mocy.
-Czekaj- chwyciła mnie Izzy za dłoń w której trzymałam broń- Moja noga się zagoiła- dodała
Miała rację, jej noga oprócz śladu zakrzepniętej krwi wyglądała na zdrową.
-Musimy iść do mojego ojca- Powiedziałam wstając i wyciągając dłoń do towarzyszki. Ta jednak mnie zlekceważyła i wstała sama.

*Perspektywa Valentina*

Siedziałem w gabinecie, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem a moim oczom ukazała się przestraszona twarz Clarissy i obojętna Izabell. Dopiero po chwili zauważyłem, że dziewczyna ma krew na kostce a obie ubrane są w czarne stroje treningowe.
-O co chodzi?-spytałem.
-Ojcze, potrzebujemy twojej pomocy- Powiedziała Clary
-Zatem wejdźcie -Rzekłem otwierając szerzej drzwi
-Musisz nam pomóc- zaczęła córka sadzając Izabell na fotelu.- Wiesz co to za runa?-spytała wskazując na dłoń szatynki. Popatrzyłem na nią i znieruchomiałem. Na ręce dziewczyny widniał blaknący już znak z Szarej Księgi. Runa bardzo potężna i trudna do narysowania.
-Kto to stworzył?-Spytałem
-Ja, ale zupełnie nieświadomie- Powiedziała Clarissa zaczynając się tłumaczyć.
-Co to za różnica? Ważne, że działa- powiedziała Izabella.
-Siadaj- powiedziałem poważnie. Usiadłem przy biurku i zacząłem szukać Szarej Księgi.
-Narysowałaś starą runę leczniczą. Zapomnianą już przez większość Nefilim. To nie jest zwykłe Iratze, które leczy zadrapania, tylko Treatz lecząca wszystkie urazy, te zewnętrzne jak i wewnętrzne. Gdyby Nocni Łowcy nie zapomnieli o tej runie z pewnością nasz gatunek byłby teraz o wiele liczniejszy- Podszedłem do dziewczyn i pokazałem im odpowiedni symbol.
-Szara Księga? Przecież istniały tylko trzy na świecie- Powiedziała Izabell marszcząc czoło.
-Masz rację istniały trzy. Jedna jest w Idrisie, jedna została zniszczona a jedną właśnie widzisz- Odpowiedziałem- Możesz już iść, nic Ci nie będzie- Dodałem.
Dziewczyny wstały, lecz zatrzymałem córkę ruchem ręki i słowami:
-Zostań musimy porozmawiać.

*Perspektywa Clary*

Ojciec poprosił żebym została, co z niechęcią uczyniłam.
-Opowiedz mi wszystko o tym, co się stało w sali treningowej- poprosił.
-Razem z Izabell postanowiłyśmy trochę poćwiczyć. W pewnym momencie rzuciłam jej sztyletem w kostkę a ona nie zdążyła zrobić uniku. Chciałam narysować jej runę leczenia tylko, że zamiast Iratze narysowałam tą- Tu wskazałam na Szarą Księgę- Rana się zagoiła a ja spostrzegłam, że narysowałam nieznaną mi runę. Chwyciłam Izabell za rękę i przyprowadziłam do Ciebie, bo pomyślałam, że tylko ty możesz wiedzieć czym uleczyłam Izzy.
-Masz rację, niewiele osób potrafi rozpoznać większość run- powiedział lekko zamyślony ojciec- Jednak zastanawia mnie, jak udało Ci się narysować runę której nie znałaś i nie ćwiczyłaś, bo nie ćwiczyłaś, prawda?
W odpowiedzi pokiwałam głową.
-Więc jak ją narysowałaś?-spytał retorycznie, jednak ja odpowiedziałam:
-Nie wiem, po prostu, gdy chwyciłam Stellę moja ręka wiedziała co robić.
-Tak po prostu?-spytał Valentine.
-Tak po prostu- Odpowiedziałam.
-Dobrze idź się przebierz, niedługo obiad. Potem zastanowimy się nad tą sprawą- Rzekł ojciec otwierając drzwi. Bez słowa przeszłam przez nie i zniknęłam za zakrętem. Szybkim krokiem pokonałam korytarz i weszłam do pokoju. Wzięłam szybki prysznic zmywając z ciała krew Izzy. Umyłam głowę różanym szamponem i wysuszyłam włosy. Założyłam kremową sukienkę do połowy uda i wydłużyłam rzęsy maskarą. Na stopy wsunęłam baleriny a włosy zostawiłam rozpuszczone. Ze zdziwieniem zauważyłam, że jest dość wcześnie, więc usiadłam przed toaletką i pomalowałam paznokcie na szkarłatny kolor. W szufladzie z biżuterią znalazłam bransoletkę, o której wspominał Valentine przy śniadaniu. Miejscami błyszczała jak seraficki nóż, co mnie bardzo zdziwiło.
Patrząc na zegar, stwierdziłam, że powinnam się powoli zbierać. Wyszłam na korytarz zauważając, że ktoś tam na mnie czeka....

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział 11

*Perspektywa Jace'a*
Obudziłem się, gdy pierwsze promienie słońca dotarły do mojej twarzy. Mimo zasłon światło paliło moje zaspane oczy, więc czym prędzej wstałem z łóżka i pognałem w kierunku łazienki. Zrzuciłem brudne ubrania i wszedłem pod prysznic. Zimna woda  obudziła mnie i  uskuteczniła pracę mojego mózgu. Od razu zacząłem myśleć o Clary. Nie zauważyłem nawet tego, że moja kąpiel znacznie się przedłużyła. Było mi to obojętne w końcu miałem ponad dwie godziny do śniadania.
Postanowiłem trochę pozwiedzać willę, przy okazji dowiedzieć się co gdzie jest.
Ubrany w czarny komplet z paroma sztyletami w kieszeniach wyszedłem na korytarz. Było to miejsce w przeciwieństwie do jadalni bardzo skromne. Drewniane panele i jasne ściany stanowiły pewien kontrast. Jedynym żywym akcentem w wystroju były obrazy. Rozmieszczone co kilka metrów malowidła przedstawiały krajobrazy z Idrisu. Rozpoznałbym je zawsze. Wysokie drzewa, wartkie strumienie, które znajdowały się chyba w każdej wiejskiej posiadłości.
-Co Ty tu robisz?-Usłyszałem za plecami zimny szept brata Clary.
-Oglądam. Nie widać?-Prychnąłem. Na chwilę obudził się we mnie stary Jace, arogancki i strasznie seksowny.
-Wiem, że masz nieczyste intencje-Odpowiedział niewzruszony.
-Wobec..-podsunąłem arogancko.
-Mojej siostry Clarissy. Widziałem jak na nią patrzysz. Radzę Ci trzymać się od niej z daleka, bo jeśli ją skrzywdzisz to Cię zabije. Albo nie. Wtedy Clary Cię zabije.-Odpowiedział i zniknął. Dosłownie rozpłyną się w powietrzu.
Udałem się w stronę sali treningowej. O dziwo zamiast się zgubić i czekać na ratunek to zawędrowałem do celu już po dziesięciu minutach. Zwinnie wskoczyłem na jedną z belek zawieszonych pod sufitem i usiadłem na niej. Po chwili ktoś otworzył drzwi i do środka weszło dwoje ludzi. Wysoki chłopak o wręcz białych włosach-Jonathan i nieco niższa dziewczyna o włosach jak ogień. Na jej widok moje serce mocniej zabiło, co zauważył młody Morgenstern, uśmiechając się kpiąco w moim kierunku. Wyglądał, jakby próbował przypomnieć mi o naszej wcześniejszej wymianie zdań.
Zaczęli od rozgrzewki. Ze zdziwieniem muszę twierdzić, że dziewczynie szło bardzo dobrze, wręcz idealnie.
Z niecierpliwością czekałem, aż Clary dobędzie broni, jednak nie zrobiła tego tak samo jak jej brat. Zaczęli walczyć, korzystając z jednej ze sztuk japońskiej walki. Po dłuższym czasie z jeszcze większym zdziwieniem stwierdziłem, że Clarissa siedzi na Jonathanie okrakiem i śmieje się z przegranej brata. Nie wierzyłem własnym oczom. Clary wygrała ze starszym i pewnie bardziej doświadczonym wojownikiem. Nie było tu mowy o pomyłce. Jonathan nie należał raczej do ludzi, którzy dają fory młodszym, nawet kobietom.
-Idę się przebrać. Zobaczymy się na śniadaniu- powiedziała z uśmiechem,.po czym wyszła. Gdy była już dosyć daleko, by nas nie usłyszeć Jonathan krzyknął:
-Chodź,tu zasrany podrywaczu.
Posłusznie zeskoczyłem z belki i stanąłem z nim twarzą w twarz.
-Mam dla Ciebie propozycje-rzekł od razu.
-Niby jaką?-prychnąłem.
-Skończ na chwilę z tą arogancką postawą i mnie wysłuchaj-rzekł. W odpowiedzi pokiwałem głową.-Mam dla Ciebie propozycje. Dzisiaj w nocy spotkamy się tutaj i rozegramy mały turniej- Jeśli wygrasz odczepię się od Ciebie i Clary a nawet Ci pomogę, ale jeśli przegrasz dasz sobie z nią spokój. Okej?
Zamurowało mnie. Morgenstern chce się ze mną bić o Clary. Propozycja bardzo kusząca, w końcu jeśli pokonała go dziewczyna to i ja sobie poradzę.
-Hmmm.-udałem, że się zastanawiam. Już miałem posiedzieć "zgoda", gdy odezwał się cichy głosik w mojej głowie:
~Nie rób tego. Pomyśl o Clary, co zrobi, gdy się dowie? Znienawidzi Cię. Nie będziesz już miał szans się do niej zbliżyć a z Jonathanem sobie poradzisz w inny sposób.
-Przepraszam, ale nie- powiedziałem pewnie.
-Ale jak to?-spytał zdziwiony.
-Po prostu. Chcę sam zdobyć jej serce- rzekłem po czym wyszedłem. Udałem się w kierunku jadalni. Znów oglądałem obrazy i na kogoś wpadłem. Okazało się, że jest to Clary. Ubrana była w kolorową sukienkę na ramiączkach i dżinsową kurtkę.
-Przepraszam- powiedziałem cicho.
-To ja przepraszam. Zagapiłam się- odpowiedziała oblewając się rumieńcem.
-Mam nadzieję, że dzisiaj znajdziesz czas, by ze mną porozmawiać- Powiedziałem i ruszyłem wolnym krokiem w kierunku jadalni.
-A co teraz robimy?-spytała ze śmiechem, który brzmiał bardzo delikatnie.
-Z pewnością mi ten czas nie wystarczy- odpowiedziałem z wesołym błyskiem w oku.
-Może wieczorem?-spytała.
-Gdzie?-zapytałem z nadzieją.
-W oranżerii?-odpowiedziała pytaniem na pytanie.
-A gdzie to jest?-rzekłem z zakłopotaniem.
-Dostaniesz dzisiaj parę drobiazgów od mojego ojca. Będzie tam też mapka. Z jej pomocą dojdziesz bez trudu- zakończyła naszą pogawędkę zatrzymując się przy odpowiednich drzwiach.
Okrążyłem ją i pchnąłem wrota. Wszyscy oprócz Jonathana siedzieli już na swoich miejscach i spoglądali na nas z zaciekawieniem. Spojrzałem kątem oka na moją towarzyszkę, która uroczo się zarumieniła.

*Perspektywa Izabell*

Siedzieliśmy właśnie w jadalni, gdy drzwi się otworzyły i weszli Jace i Clary. Zdziwiła mnie uśmiechnięta twarz przyjaciela. Chociaż może to dziwnie zabrzmieć, przyjaźniliśmy się. Znaliśmy się od kołyski, bo nasi rodzice byli przyjaciółmi. Więc, gdy ojciec Jace'a umarł moi rodzice bez zastanowienia go zaadoptowali. Clave się to nie spodobało, bo wiedzieli, że obie nasze rodziny należały do kręgu a raczej należą, ale o tym to już nie wiedzą.
Usiedli bez słowa i zaczęli jeść. Gdy wszyscy już skończyli głos zabrał Valentine:
-Kochani każdy z was dostanie zaraz parę drobiazgów ułatwiających mieszkanie w tym domu.
Po tych słowach, każdy z członków mojej rodziny łącznie z Jace'em dostało średniej wielkości pudełko. Zaciekawiona otworzyłam je i rzeczywiście było tam kilka rzeczy.
-Mapka pozwoli wam [póki nie zapamiętacie  drogi] bez przeszkód poruszać się po wilii- zaczął Morgenstern wskazując na zwyczajnie wyglądającą mapę- Plik kluczy pozwoli otworzyć potrzebne Wam drzwi. Uprzedzę Was: runy nie działają na drzwi w domu. To...-wskazał na złożoną kartkę- Jest harmonogram korzystania ze zbrojowni tak, by nikt nikomu nie przeszkadzał. Oczywiście jest to elastyczny harmonogram. Macie jeszcze parę dokumentów z którymi powinniście się w najbliższym czasie zapoznać.
-A to?-spytałam podnosząc z dna pudełka złoto-srebrno-platynową bransoletkę ze spadającą gwiazdą w jednym miejscu.
-Dziękuję za przypomnienie Izabello. To jest nasz taki znak rozpoznawczy- wskazał na spadającą gwiazdę- Każdy członek kręgu ma element ubioru związany z tym symbolem.  Biżuterię zaprojektowała Jocelyn a wykonały ją żelazne siostry.
-Żelazne siostry?-Spytał Alec- Przecież one należą do Clave.
-Tak, ale były one wykonane dawno temu a teraz proszę Was, żebyście je zawsze nosili. Mężczyźni mają sygnety, zaś kobiety naszyjniki- tu wskazał na żonę i moją mamę- lub bransoletki -wskazał na mnie i Clarissę.
-To chyba wszystko na teraz. Do zobaczenia na obiedzie- Powiedział wstając i kierując się w stronę drzwi. Wszyscy po chwili uczynili to samo i rozeszli się. Poszłam do swojego pokoju, by móc w spokoju pomyśleć nad nowym rozdziałem w życiu moim i mojej rodziny oraz dziwnym zachowaniu Jace'a....

wtorek, 21 stycznia 2014

Rozdział 10

Punktualnie o pierwszej po południu wszyscy Morgensternowie zjawili się w jadalni. Zasiedli do stołu i czekali na gości. Po dziesięciu minutach drzwi się otworzyły. Weszło dwoje dorosłych ludzi i troje nastolatków. Wysoka czarnowłosa kobieta mniej więcej w wieku Jocelyn stała z przodu trzymając tęgiego bruneta za rękę. Jej niebieskie oczy przypominały niebo w letni, ciepły poranek. Musiała to był Maryse a jej partner to Robert.  Za nimi stał młody chłopak i pewnie jego siostra, czyli Alec i Izabell. Jednak uwagę dziewczyny przykuł blondyn stojący na uboczu grupy. Miał oczy koloru ciemnego złota, które patrzyły z zaciekawieniem na jej rodzinę.
-Witam was w naszych skromnych progach- rzekł Valentine wstając- Może usiądziecie?- dodał pokazując na stół. Przybysze bez słowa zajęli wyznaczone miejsca, tak, że tajemniczy blondyn znalazł się w zasięgu mojego wzroku.  Przez cały czas go obserwowałam z pod pół przymkniętych powiek
-Widzę, że przybyliście w większym składzie, niż zakładaliśmy- powiedział ojciec uważnie przyglądając się blondynowi- Wasz towarzysz bardzo przypomina Stephena Herondale. Chłopcze czy jesteś może z nim spokrewniony?
Przypomniała mi się jedna z lekcji historii na której ojciec opowiadał mi o najstarszych rodach Nefilim. Herondale byli jednymi z pierwszych członków kręgu a sam Stephen, był jednym z pięciu najważniejszych Nocnych Łowców w tej organizacji. Był na równi z Lightwoodami, zaraz po Jocelyn i Valentinie.
-Tak. Świętej pamięci Stephen Herondale był moim ojcem- Zdziwiła mnie ta wypowiedź. Chyba żaden ze znanych mi Nocnych Łowców nie wierzył w Boga, co może wydać się śmieszne biorąc pod uwagę nasze anielskie pochodzenie, a tu nagle jakiś chłopak używa takiego zwrotu. Czyżby był wyjątkiem?
-Ahhh tak. Ty musisz być Jonathan- rzekł ojciec. Zaraz zaraz... Jonathan? Przecież tak nazywa się mój brat. Dwóch chłopców w podobnym wieku i o tym samym imieniu to dla mnie za dużo.
-Po prostu Jace- odpowiedział blondyn odruchowo. Jednak gdy zdał sobie sprawę z własnego błędu spuścił głowę. Valentine nawet nie zwrócił uwagi na zawstydzenie nastolatka i kontynuował:
-Powiedz mi zatem co Cię tu sprowadza Jace.
-Chciałbym zrobić to, co ojciec uznałby na pewno za słuszne. Mianowicie chciałbym Ci służyć Panie- rzekł blondyn poważnie.
Szybko spojrzałam na twarz ojca widocznie ucieszoną takim obrotem sprawy.
-Wiesz, że dołączając do kręgu sprowadzasz na siebie wyrok Clave?-spytał z zaciekawieniem Morgenstern- Nigdy nie będziesz mógł pojechać do Idrisu, twój umysł i ciało nie zaznają spokoju a co więcej będziesz zmuszony pełnić wieczną służbę. Czy zdajesz sobie z tego sprawę?
-Clave jest zepsute a po za tym niedługo upadnie. My wrócimy do ojczyzny i będziemy bohaterami w oczach ludu. Chcę postąpić słusznie i honorowo tak jak mój ojciec- odpowiedział spokojnie Jace.
-Takich ludzi właśnie potrzeba wśród nas. Na pierwszy rzut oka widać, że odziedziczyłeś wiele wspaniałych cech po rodzicach- Powiedział Valentine z widocznym zadowoleniem- Chyba czas zbierać się do łóżek. Przy śniadaniu dostaniecie harmonogramy korzystania z sali treningowej i wszystkie potrzebne drobiazgi ułatwiające wam życie tutaj. Clarisso zaprowadź proszę Jace'a do jednej z sypialni gościnnej- Przy skończeniu przemowy zwrócił się do mnie, co mnie bardzo zdziwiło, jednak nie dałam tego po sobie poznać.
-Oczywiście ojcze- powiedziałam wstając- Możemy już iść?- tym razem spytałam Jace'a.
-Naturalnie. Dobranoc wszystkim- rzekł blondyn podążając za mną. Gdy zamykałam drzwi zauważyłam jeszcze dumną twarz ojca, który prawdopodobnie nie spodziewał się po mnie tak dorosłego a za razem uległego postępowania. Jeśli on był ze mnie dumny to ja też mogłam być.
-Clarissa to bardzo ładne imię- stwierdził mój towarzysz.

PERSPEKTYWA JACE'A

Odkąd pierwszy raz ją zobaczyłem a było to niecałą godzinę temu nie mogłem przestać o niej myśleć. Miała piękne, kręcone, rude włosy, śniadą skórę i nieprzeniknione oczy. Była niewątpliwie  młoda. Miała co najwyżej piętnaście lat. Postanowiłem podjąć próbę konwersacji z nadzieją, że dziewczyna na osobności okaże się mniej zimna niż podczas kolacji.
-Clarissa to bardzo ładne imię- stwierdziłem jak palant.
-Moja matka też tak twierdzi- odpowiedziała widocznie zdziwiona moimi słowami- Byłabym jednak wdzięczna, gdyby nazywano mnie po prostu Clary.
Znaleźliśmy się akurat pod odpowiednimi drzwiami. Przeklnąłem cicho, co nie uszło uwadze mojej towarzyszki.
-Coś się stało?-spytała z przejęciem a przez jej twarz przemknął cień zaskoczenia. Jednak dziewczyna szybko się opanowała i przyjęła maskę obojętności.
-Po prostu miałem nadzieję na dłuższą rozmowę z Tobą- Odparłem szczerze.
-Zawsze mógłbyś mnie zaprosić do Siebie- powiedziała z błyskiem  w oku.
-A więc może wejdziesz?-spytałem teatralnym gestem otwierając przed nią drzwi.
-Nie dzisiaj Jace. Nie dzisiaj-Odpowiedziała znikając za rogiem....